Sowa i dzięcioł
W głębokiej puszczy,
W bezkresnym lesie
Głośne pukanie
Wicherek niesie.
Kto to tak głośno
Się zachowuje?
Może to jacyś
Przestępcy, zbóje?
Nie, to dzięciołek
Wytrwale kuje,
Kuje mieszkanie
dla swoich dzieci,
I stąd to hałas
Po lesie leci.
Sowa się zrywa
Ze snu dziennego
I rozgniewana
Leci do niego.
Panie szanowny,
Panie dzięciole
Przestań pan walić
W dzień w tę topolę,
Bo cię wypędzę
Z lasu na pole,
Gdy ze snu zbudzisz
moje pisklęta
(To mówiąc była
Groźnie nadęta).
A dzięcioł na to
- O pani sowo,
Ja wydłubuję
Tu dziuplę nową,
Bo i ja również
Pragnę mieć dzieci.
A w nocy księżyc
Nie zawsze świeci.
I ja mam zwyczaj
Spać o tej porze,
Gdy ty tymczasem
Hasasz po borze.
I wy słoneczko
rzadko widzicie,
Bo kiedy świeci
Przeważnie śpicie.
Nie znane innym,
Dziwaczne życie,
W ciemnościach nocy,
Przeważnie skrycie
Od bardzo dawna
Tak prowadzicie.
Sowa ponownie
Humor straciła
I groźnym wzrokiem
Jego zmierzyła
I swoje myśli
Tak wyraziła:
W nocy też bywam
Często w stodole.
Ale najczęściej
Latam na pole
Tak cicho, że mnie
Nikt nie usłyszy,
By tam polować
Na polne myszy.
I ja nie gorsze
Też mam wyniki,
Bo tępię w lesie
Nawet korniki.
I na te słowa
Sowa zuchwała
Wzbiła się w górę
I odleciała,
Bo już przechwałek
Więcej nie miała.
Grudzień 1997r.
Krispa