Naganny relaks

Krwawa  pasja w centrum uwagi myśliwych

   Godowy ryk jelenia przerywa groźna kanonada. To myśliwi zabijają te dzikie zwierzęta, które instynktownie dążą do zachowania gatunku. Ale dlaczego myśliwi uśmiercają te ssaki? – nasuwa się pytanie.

    Już dawno minęły lata, kiedy las był źródłem mięsa i skór. Dostawcami tych niezbędnych do życia są rolnicy gospodarujący na wylesionych terenach. Obecnie myślistwo dostarcza przede wszystkim krwawego relaksu.

   Ale jakich ludzi to pociąga? Otóż, są to ludzie o atawistycznych i krwiożerczych instynktach. Lubią zabijać prawie każde większe zwierzę napotkane w lesie, na polu. Zagrażają również i ludziom. Kiedyś obrońca wilków zapytał leśnika, czy należy bać się wilka w lesie? Nie, lecz tylko człowieka z bronią chodzącego po nim. I taka jest prawda. Dowodów na to dostarczają media. Nie raz grzybiarz lub wędkarz był mylony z tzw. łownym ssakiem. Nie ma co się dziwić, skoro śmiercionośne wyprawy bardzo często są poprzedzane zakrapianiem.

A tak o myśliwych napisał dr Jan Wawrzyniak: w Przeglądzie Leśniczym z lutego 1999 r. w artykule "Wilk sumieniem człowieka":   

"Myśliwi wydają się stanowić specyficzny, duchowo ułomny rodzaj człowieka. Ich encefalopatia polega na przypadłości znanej jako moral insanity. Zabijanie jest dla nich jak narkotyk ( a tzw. „plan pozyskania” pełni rolę odurzającej „działki”) – jest sposobem na życie. Nierzadko są to ludzie nadagresywni lub swoiście „zarażeni” śmiercią ( np. lekarze), którym kultura stwarza – dla społecznego bezpieczeństwa – możliwości wykierunkowania ich popędów w środowisko przyrodnicze. Stanowią swoiste getto o charakterze mafijnym, umocowanym w strukturach  państwa. A specyficzna estetyka  (mechaniczność i zdalność) zabijania daje tchórzom poczucie mocy i męskości, dowartościowuje ich „człowieczeństwo”."

 

   Ci właśnie ludzie podejmują wszelkie działania by zapewnić sobie  krwawe hobby. Niejednokrotnie posuwają się do kłamstw, błędnej interpretacji praw przyrody i Pisma Świętego. Organizują Msze Święte, spotkania z księżmi, po to by przez duchowieństwo zyskać poparcie u większości społeczeństwa.

   Największą kpiną na jaką zdobyli się panowie myśliwi, jest zaliczenie siebie do ochroniarzy i miłośników przyrody, i nazywanie zwierząt swymi przyjaciółmi. I chyba dlatego je „pozyskują” na polowaniach (sic!)

    Pamiętam dobrze po jakie metody sięgali myśliwi, aby wywołać u społeczeństwa nienawiść do swego największego konkurenta – wilka. Rozpowszechniano bzdury na temat jego zachowań wobec ludzi. Dorośli i dzieci bali się wilka jak największego drapieżnika mogącego ich pożreć. Ja również bałem się wejść do lasu po zachodzie słońca. Zachęcano do mordowania wilków, płacąc takowym po 500 zł za każdą „sztukę”. I osiągnęli cel. Przy pomocy ludzi wrogo nastawionych do drapieżnika i broni palnej wybili prawie wszystkie wilki, do tego stopnia, że po niedługim czasie zauważono negatywne skutki tego procederu i postanowiono natychmiast objąć te ssaki  ochroną, która - na szczęście - trwa do dziś. Obecni amatorzy krwawego relaksu ponownie próbują rozkręcać kampanie anty wilcze nie przebierając w metodach. Włączają do tego rolników, zamiast pouczać jak mają chronić swój dobytek przed kłami i pazurami drapieżników. Przecież doskonale wiedzą, że wystarczy ogrodzić pastwisko  pastuchem elektrycznym z fladrami, i po kłopocie. Takiego ogrodzenia nie pokona również i dzik zagrażający plantacjom zbóż i ziemniaków.

   Wielu leśników swoje młode  uprawy ogradza siatkami, które są wykorzystywane wielokrotnie. Gdy wszystkie młodniki   zostaną w ten sposób zabezpieczone, albo przejdzie się na wyręb gniazdowy, to jeleń i łoś przestaną być „szkodnikami”.

   Ale to nie oznacza, że myśliwi wówczas zrezygnują z zabijania tych roślinożerców, ponieważ - jak twierdzą - zapoczątkowana ingerencja w przyrodę musi trwać, bo inaczej nie będzie równowagi miedzy np. drapieżnikami a ich ofiarami. A prawda jest taka: 

"Mechanizmy kontrolne działają tak, aby wszystkie biorące w tej próbie sił organizmy mogły przeżyć. Dopiero udział człowieka zakłóca systemy regulacyjne. Fałszywe są twierdzenia, że przyroda nie jest zdolna do samoregulacji i człowiek musi doprowadzić ją do stanu równowagi, którą sam kiedyś zakłócił.” Tak napisał biolog dr Josefa Reichholfa w książce zatytułowanej „Obserwujemy motyle”, która przetłumaczył też biolog prof. Jarosława Buszko z Uniwersytetu Toruńskiego. 

 "W naturalnych układach przyrodniczych funkcjonują „mechanizmy zabezpieczające” utrzymujące równowagę między drapieżnikami a ich ofiarami. Układ drapieżnik – ofiara znajduje się, jak wiadomo w stanie równowagi dynamicznej: drapieżniki ograniczają liczebność ofiar, a ofiary – przez swoja liczebność czy dostępność - regulują liczebność drapieżników. Nigdy nie dochodzi zatem do całkowitego wytępienia przez drapieżniki ofiar, gdyż wcześniej działa mechanizm ograniczający liczebność drapieżników" ( prof. Andrzej Bereszyński - „Wilk w Polsce i jego ochrona”).

Z tego wynika, że redukować liczebność populacji i przeprowadzać jej selekcję powinien drapieżnik (np. wilk), a nie myśliwy.

Należy wiedzieć, że i są takie np. „ mechanizmy” ustalające równowagą dynamiczną między drapieżnikiem i ofiarą: Samica lisa, ssaka obdarzonego bardzo dobrym słuchem i węchem w roku, w którym jest dużo myszy ( główny pokarm lisów) wytwarza dużo jaj i rodzi więcej szczeniąt.

A dlaczego w niedalekiej  przeszłości mieliśmy bardzo mało łosi i bobrów? Kto temu zawinił? Przecież kłusownictwo był zwalczane przez myśliwych. Z chwilą objęcia ochroną jednych i drugich ssaków, populacje ich powiększyły się do tego stopnia, że tym zwierzętom nie zagraża wyginięcie. Jak to się stało? Przecież kiedyś środowisko przyrodnicze nie było tak zniszczone jak obecnie, nie były stosowane środki ochrony roślin, nie było nawozów mineralnych. Więc odpadł myśliwym i argument, że decydujący wpływ na liczebność populacji zwierząt łownych ma środowisko przyrodnicze, a nie polowania.

Pasjonaci z dwururkami usprawiedliwiają swoje krwiożercze zapędy zapotrzebowaniem na ekologiczne mięso i skóry. A czy krajowe rolnictwo nie zapewnia nam tego? Przecież jest u nas wiele gospodarstw rolnych, które jeszcze nie wprowadziły do chowu zwierząt szkodliwych „nowości”; powstają też i gospodarstwa ekologiczne. Mamy też hodowców zwierząt futerkowych.               

Krwawej pasji służą i inne działania. Do nich należy introdukcja. Introdukcja jest niebezpieczna, bo skutki jej nie zawsze są przewidywalne. Bażant pochodzący z cieplejszej Kolchidy  nie przyjął się w naszym klimacie z zimami. A gdyby stało się inaczej i wyparł jakiegoś rodzimego kuraka, tak jak to zrobiła wypuszczona norka amerykańska z naszą norką europejską? Bażant mógłby zaaklimatyzować się podobnie jak  stonka ziemniaczaną zawleczona nawet z  cieplejszego Kolorado, która to ku zmartwieniu rolników „nauczyła się” chronić przed mrozami. Z najnowszych badań przeprowadzonych na dzikich kurakach dowiadujemy się, że właśnie obce naszej awifaunie bażanty również powodują  niepożądany spadek liczebności, niedawno objętych ochroną, cietrzewi.  Chętnie kopulujące samice bażantów z samcami cietrzewi ( oczywiście bez skutku rozrodczego) przenoszą pasożyty jelitowe na swoich partnerów. Cietrzewie, jako mniej odporne,  szybko giną od pasożytów lub osłabione chorobą – w pazurach drapieżników. Na domiar złego, lisy wyspecjalizowawszy się w polowaniu na kuraki na bażantach, z większym efektem zabijają ich pobratymców.      

A dokarmianie dzikich ssaków i ptaków przez myśliwych, myślicie, że ma służyć ochronie przyrody? I te paśniki przy ambonach maja temu służyć? Nie, ma nic bardziej błędnego.  Paśniki ściągają do siebie stada bezkręgowców roślinożernych. W sukurs za nimi nadciągają drapieżniki jak do mięsnych karmników i z łatwością zagryzają  mniej czujne i mające mniejsze pole widzenia ssaki i ptaki roślinożerne. A przy nęciskach, czyli przy karmnikach ustawionych przy ambonach wygłodzone ssaki zabijają, spragnieni  krwawej rozkoszy, myśliwi.

Ale ostatnio – o czym donoszą media – myśliwi zamierzają rezygnować z introdukcji i dokarmiania zwierząt. Czy nie będą dokarmiać również i przy ambonach?  Być może jest to tylko wynik wzrostu wiedzy ekologicznej. A jeśli tak, to na tym nie skończą, lecz pójdą dalej i zrezygnują również z krwawego relaksu, czyli zabijania dzikich ssaków i ptaków, i ten czas w całości poświęcą walce z kłusownictwem, czyli tą swoją działalności, która jest autentyczni działalnością ochroniarską. Ale są też i inne propozycje. Proponuje się powołanie zawodowej, państwowej i uzbrojonej służby łowieckiej, która tylko w początkowym okresie zajmowałaby się redukcją populacji dzikich ssaków i ptaków, a podstawowym i stałym jej zadaniem byłoby wprowadzanie niekrwawych metod zapobiegania szkodom wyrządzanym przez te kręgowce rolnikom, zwalczanie kłusownictwa, eliminowanie wałęsających się domowych zwierząt drapieżnych. Utrzymanie w dyscyplinie grupy mniej licznej niż myśliwi,  odpowiednio wykształconej i kochającej przyrodę (czyli ludzi dobranych), będzie zdecydowanie łatwiejsze.  Myślę, że ta propozycja zostanie poparta przez tych, którym przyroda leży na sercu. Myślę również, że dzięki takiej służbie będziemy mogli bezpiecznie podpatrywać, podziwiać i fotografować ożywioną naturę   bogatszą liczebnie i gatunkowo w najwyżej zorganizowane bezkręgowce; zwiększy się liczba turystów odwiedzających nasz kraj, z których wpływy w większej części będziemy mogli przeznaczyć na ochronę przyrody.           

zwieros@op.pl