Przez  pielęgnujących "trawniki" giną cenne siedliska przyrodnicze.

W trosce o różnorodność biologiczną miast.

Człowiek od bardzo dawna zmieniał ziemię i przystosowywał ją do swoich potrzeb, poprzez np. usuwanie tego co dzikie. W te miejsca wprowadzał plantacje roślin przez siebie wyhodowanych. Jest to, między innymi, biblijne czynienie sobie ziemi poddanej. Ale człowiek  poza wolną wolą otrzymał od Stwórcy również i rozum.

 I w czasie walki z wszystkim co dzikie utrwaliła się niechęć do roślin, które zasiewa natura, które pojawiają się spontanicznie w miejscach nie zajętych pod pola uprawne, łąki. Na łąkach pozwalano przeważnie rosnąć trawom ( inne - tępiono), na polach usuwano wszystkie inne rośliny, które uszczuplały dochody z plantacji. Walka z niechcianymi roślinami zwanymi "chwastami" była  nieraz bardzo trudna i kosztowna, do tego stopnia, że u ludzi powstało bardzo wrogie nastawienie prawie do wszystkich dzikich roślin i  nawet do tych, które wyrastają w miejscach nieużytkowanych.

 Niezagospodarowanych rolniczo przez człowieka miejsc mamy sporo w miastach. Tam wkraczają natychmiast dzikie rośliny, choć w tym przypadku nie są chwastami. Człowiek jednak i tu zaczął traktować je jak chwasty i likwidować, pozostawiając, jak kiedyś, tylko trawę, do której ma odmienne podejście z uwagi na to, że ona żywiła zwierzęta gospodarskie( np.: krowy, konie owce i kozy). Później dopisano pogląd, że monotonna zieleń bardziej zdobi niż inne rośliny kwiatowe, jest łatwiejsza w utrzymaniu i cel trzymania trawników okazał się "oczywisty". Próbowano dopisać jeszcze inną zaletę, a mianowicie to, że  trawy asymilują dwutlenek węgla  i pyły węglowe w miastach zanieczyszczonych spalinami. Ale taką rolę mogą pełnić najlepiej trawy wysokie, całe ( niekoszone). Później rozwinęła produkcji różnorodnych  małych kosiarek  i ciągników wykorzystywanych przy prowadzeniu "terenów zielonych; wyrosły, jak grzyby po deszczu, firmy świadczące usługi koszenia i wykonujące inne zabiegi "pielęgnacyjne".  Nie należy zapominać  i o układach wręcz korupcyjnych między spółdzielniami i usługodawcami.  I powstają konflikty między mieszkańcami, którzy  chcą aby nie koszono ładnie kwitnących takich roślin jak np. mniszek lekarski, iglica pospolita, rumianki, komonica zwyczajna, jastrzębiec kosmaczek i wiele innych wyrastające na trawnikach.

Później okazało się również, że w przyrodzie możliwa jest równowaga ekologiczna  i może istnieć przy dużej bioróżnorodności. Ale co z tego, kiedy z edukacją biologiczną jest nie najlepiej i oprócz tego przyzwyczajenia do trawników mocno tkwią w wielu i nadal w wielu, nawet w fachowych sprawach, decyduje większość, czyli istnieje  demokratyczne rozstrzygnięcie, w którym jednakowo liczy się głos mędrca i głupca.

I przez tą tak bardzo mocno zakorzenioną wręcz wrogość do wszystkich dzikich i niechcianych roślin (za wyjątkiem traw?)  zakłada się  trawniki, nawet tam gdzie trawy - z uwagi na glebę - niezbyt chętnie rosną. Zakłada się "tereny zielone" nawet na dzikich łąkach uprzednio zasypanych ziemią z budów , na łakach, które przecież podlegają ochronie. I walka z   "wciskającymi się chwastami" trwa i tam gdzie nie ma gospodarstw rolnych - w mieście. Zaważywszy, że trawy nie giną od koszenia, kiedy wielu innym to nie sprzyja, zaczęto kosić "zieleńce". Z tymi zaś niepożądanymi roślinami, które utrzymywały się mimo częstego koszenia, zaczęto rozprawiać się przy pomocy selektywnych trucizn.  Tam, gdzie gleba była licha i trawy nie chciały rosnąć, zaczęto rozsypywać próchnicę, którą brano za łąk torfowych i lasów liściastych ( głównie z olszyn). Skutki tego okazały się tragiczne dla tych  siedlisk cennych przyrodniczo, które to - zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Środowiska z dnia 14 sierpnia 2001 r.- podlegają ochronie, bo mamy ich bardzo mało, ponieważ  zostały zniszczone poprzez odwodnienie.

Przez pielęgnujących modne trawniki wybierana jest ziemia torfowa właśnie z takich siedlisk -  łąk naturalnych i olszyn, które istnieją w granicach miast. W tych siedliskach, które niejednokrotnie  zachowały się lepiej niż na wsi, widzimy nie raz doły po wybranej ziemi próchnicznej ( zmurszały torf). Taką ziemię wybiera się nawet koparkami i wywozi samochodami ciężarowymi. W ten sposób odwodnione łąki torfowe z wielką łatwością palą się i zamieniane są, między innymi, na  popiół, na którym z  trudem odnawia się ruń łąkowa, ale nie ta  cenna, która tam przedtem rosła. Podobną szkodę wyrządza się olszynom ( łęgom) także podlegającym ochronie, bo wyróżniającym się wśród naszych lasów największą bioróżnorodnością. Podkopane drzewa przewracają się i olszyny przemieniają się w grądy, w lasy o wiele uboższe w gatunki roślin i zwierząt.

Zastanówcie się więc - zwracam się szczególnie do władz miejskich i spółdzielń mieszkaniowych - czy przez tą troskę o  "estetykę" miast nie doprowadzimy do zniszczenia  cennych przyrodniczo siedlisk, które to należy wręcz obejmować ochroną, które to są "płucami" miast, kiedy koszone trawy funkcję tą pełnią w minimalnym stopniu? Czy nie warto zrezygnować z tych  kosztownych zabiegów "pielęgnacyjnych", za które płacą mieszkańcy osiedli,  i dopuścić Matkę Naturę, która wie najlepiej, jakie rośliny zasiać. Dowodem na to jest np. kilkuhektarowa łąka w mieście, w którym mieszkam, która - niestety - ma być zabudowana. Łąka ta powstała, drogą sukcesji, na ziemi wykupionej od rolnika; istnieje i na niej cudownie kwitnie kilkadziesiąt gatunków roślin i bez ingerencji człowieka.   Tam, duża różnorodność roślin  spowodowała wzrost bioróżnorodności zwierząt, których życie jest z nimi ściśle związane. Owady  zapylają kwiaty dzikich roślin, żywią się nimi, ptaki zaś, korzystając z nasion,  rozsiewają je i budują  wśród roślin swoje gniazda i wyprowadzają młode. Ja te zmiany, tą sukcesję obserwuję od 1984 roku (równo 20 lat). Mieszkańcy miast  cieszą się takimi dzikimi oazami natury i w nich  mile spędzają wolny czas.  

zwieros@op.pl