Z powyższego pisma wynika, że dyrektor nie ma przyjaznego stosunku do dzikich roślin, a być może dlatego, że ich nie zna. Z podanych "nazw kwiatów" ( czyt. roślin) żadnej nie znalazłem w książce Wł. Szafera zatytułowanej Rośliny Polskie, która to zawiera w sobie "opisy i klucze do oznaczania wszystkich gatunków roślin naczyniowych rosnących w Polsce bądź dziko, bądź też zdziczałych lub częściej hodowanych". Pan dyrektorowi chciałem przypomnieć to, co mnie również nauczono w szkole podstawowej, że kwiat to nie jest to samo co roślina - to jest tylko jej jeden z organów. To trochę kojarzy mi się ze spostrzegawczością  mężczyzn, którzy to u młodych kobiet zauważają tylko jedną część ciała. 

Nie dziwię się panu dyrektorowi, że nie potrafi wymienić ani jednej nazwy rośliny, ponieważ "Dziś niewykształcony mieszkaniec wsi lepiej rozpoznaje gatunki roślin i zwierząt, niż przeciętny absolwent biologii nafaszerowany sześcioma rodzajami wiedzy chemicznej", ale w piśmie służbowym nie należy robić błędów. A może dyrektor nie ma dostępu do Internetu? Sic!

Zastanawiam się jakie to zagrożenie dla ruchu stanowią rośliny rosnące przy jezdni i to na całej jej długości. Dodam jeszcze, że nie ma obowiązku prawnego koszenia wszystkich roślin przy jezdni - tak powiedziano mi w straży miejskiej. I oni są nawet oburzeni na bezmyślne i niepotrzebne  niszczenie roślin samoistnych, które są wręcz ozdobami , a nie chwastami.

Może  inaczej,  dyrektor i inni mu podobni ( np. wysypujący ziemię i śmiecie z budów na dzikie  łąki i w olszyny) , podchodzili by do tego co dzikie, gdyby nauczyciele biologii wyprowadzali ich (swoich uczniów) w teren. I - jestem przekonany - że wówczas decyzje tych  ludzi, od których zależy i będzie w przyszłości zależeć  ochrona dzikości, czy też jej eksploatacja, będą logiczne, bo podejmowane z odrobiną miłości do przyrody. Potwierdzeniem tego jest to, że ludzie pochopnie i niepotrzebnie niszczący dziką przyrodę  np. cenne przyrodniczo olszyny ( łęgi jesionowo-olszowe) i przylegające do nich naturalne łąki (patrz: wykaz siedlisk podlegających ochronie), nie potrafią wymienić prawie żadnej rośliny tam występującej ( za wyjątkiem pokrzywy zwyczajnej).

Pragnę również zwrócić uwagę Szanownych Czytelników na to, jak bardzo mocno "urzędzasi" są przyzwyczajeni do wykręcania się z załatwienia czegoś co im nie pasuje, przy pomocy stwierdzenia "nie ma pieniędzy". Może nie ma dlatego, ponieważ zostały wydane na zbędne prace (np. na usuwanie liści z parku, pogłębianie cieków wodnych itd.).Otóż w piśmie skierowanym do dyrekcji Zarządu Dróg napisałem, że dobry przykład w prowadzeniu trenów starają się dawać w krajach Zachodniej Europy ( np. Brytyjczycy) rezygnując stopniowo z bezmyślnego koszenia terenów "zielonych". A odpowiedź otrzymałem taką: "Wprowadzenie w życie wspomnianych przez Pana rozwiązań zastosowanych przez Wielka Brytanię wymaga wieloletnich, dużych nakładów finansowych z uwzględnieniem specjalnych gatunków traw". To jest przykład pisania nie na temat. A może pan dyrektor był po zakrapianej uczcie, albo też figlarna sekretarka zrobiła panu i psikusa i źle podpowiedziała? Sic!!!